CHEMIA

Scenariusz: Katarzyna Sarnowska

Reżyseria: Bartosz Prokopowicz

Moja wrażliwo-romantyczna połowa kilka razy się wzruszyła. Ale moja matematyczno-scenariuszowa połowa często mówiła: hola, hola!

Lena odchodzi z pracy. Nie wiemy dlaczego. Benek też odchodzi z pracy. Wiemy dlaczego, rozumiemy go. Znamy jego motywację do tego szaleństwa. Lena natomiast lekkomyślnie, narażając życie innych, mknie przez warszawskie ulice. Nie lubię jej i nie rozumiem. Z rzeczywistości pozafilmowej wiem, że ma raka, ale nawet to nie usprawiedliwia stwarzania zagrożenia życia innych ludzi.

Od początku filmu mamy wrażenie, że akcja prowadzona jest równolegle, ale gdy Benek i Lena się spotykają, to okazuje się, że w jego świecie minęło kilka dni, a w jej jeden. To mogłoby być dobrym pomysłem, pokazującym jak istotne znaczenie ma przypadek, ale widzowie powinni o tym wiedzieć od początku. Jeśli nie wiedzą i spodziewają się akcji równoległej, to gdy Benek i Lena już się spotykają nikt nie myśli „O jeny, co za niesamowity przypadek, że oni się akurat teraz spotkali”. Zamiast tego wszyscy myślą: „Ej, to w końcu minął jeden dzień, czy kilka?”

Lena i Benek spotykają się w garażu i jadą do jego mieszkania. To co on robił w tym garażu, skoro to nie jest jego garaż? Czy on przyjechał uderzyć sobie w ten konkretny filar?

To spotkanie w garażu jest mało atrakcyjne. Niby przypadek, niby zderzenie, a nie ma zderzenia. Na poziomie wizualnym i emocjonalnym ich spotkanie jest bardzo chłodne, suche, nie zapowiada wulkanu, który ma wkrótce wybuchnąć. Może ich zderzenie powinno być zderzeniem również dosłownie? Może oni powinni się o siebie roztrzaskać na środku ulicy? On pragnący śmierci jechałby nie zwracając na nic uwagi, ona pragnąca śmierci innych użytkowników drogi też nie zwracałaby na nic uwagi i by się ze sobą czołowo zderzyli. Muzyka, zwolnione tempo, latające szkło, miażdżona karoseria, wybuchające poduszki powietrzne i ich spojrzenia. Jego tu uderzenie by metaforycznie obudziło, ją wyhamowało i by się spotkali. Odłamki lecą w zwolnionym tempie, a widzowie od razu wiedzą, że będzie z tego wielka niesamowita miłość. Wtedy oboje wychodzą ze swoich aut, lekko poobijani, ale nic się nie stało, patrzą na siebie i tak z niczego się uśmiechają coraz bardziej. W końcu ona mówi: „Chodź” i wyciąga do niego rękę. On chwilę się waha, patrzy na wrak swojego auta i zablokowane skrzyżowanie, słyszy sygnał nadjeżdżającej policji, patrzy na nią i łapie ją za rękę. I ja wtedy myślę: „Kosmos! Kiczowate, przerysowane, ale działa na mnie, bo połowa mnie jest wrażliwa i romantyczna i pragnie oglądać takie zderzenia i takie miłości. Idę za nimi do końcu filmu!”

Zamiast tego jest dziwny dialog pod garażowym filarem i zaczyna się relacja oparta na zabawach słownych i prześciganiu się na puenty. Ci ludzie ze sobą nie rozmawiają, oni cały czas zgrabnie sobie ripostują. Oczywiście czasami te zgrabne riposty są naprawdę fajne, ale w całym filmie jest tego za dużo, ja nie mogę już tego słuchać, jestem zmęczony i mam poczucie sztuczności. To właśnie mi przeszkadza najbardziej i wyrywa mnie z tej opowieści: dialogi. Ja chcę prawdziwych ludzi, ich szczerych emocji, chcę wiedzieć co czują, co myślą, a jak słucham, gdy ze sobą rozmawiają i strzelają do siebie z niewidocznych pistoletów, to mam wrażenie, że cały ten rak to nie jest dla nich coś poważnego. Bawią się życiem, więc śmierć to też zabawa. Nie mają problemu, nie czują ciężaru tej sytuacji. To dlaczego ja mam go czuć, kiedy na nich patrzę? Gdyby chociaż oni tak ze sobą wesoło ripostowali w chwilach szczęścia i zabawy, ale byli normalni w chwilach dramatu. Albo gdyby ona tak mówiła cały czas, a on wcale, nawet mógłby z tego ironizować, mówić komuś: „Ma raka, to sobie mówi dziwnowierszem, co ci to przeszkadza.”

Największym problemem w kwestii dialogów, zasługującym na oddzielny akapit, jest to, że nie tylko oni tak mówią. To jest język całego świata, tak samo ripostują sobie lekarze, którzy mają ratować jej życie. To jest zły pomysł, ponieważ jest przeciwko filmowi. Celem filmu jest wycisnąć tyle łez z widza, ile tylko ma w oczach. Żadna łza mi nie popłynie, mimo mojej wrażliwości i romantyczności, jeśli nie znam świata, który oglądam. Jeśli świat nie przejmuje się problemami bohaterów, jeśli się nimi bawi, zamienia je w słowne potyczki, w których nie liczy się emocja, tylko zabawa sylabami. Ten film, dokładnie ta konstrukcja i sposób opowiadania, byłby dużo bardziej poruszający, gdyby oni mówili normalnie.

Ktoś znajomy powiedział: „Już lepiej, gdyby oni mówili wierszem”. Zastanawiałem się nad tym, czy rzeczywiście, skoro wiersz jest jeszcze bardziej sztuczny, niż ich dialog. Myślę jednak, że lepiej, bo wiersz to coś, co znam i rozumiem. Jestem przyzwyczajony do filmów, w których wszyscy mówią wierszem i łatwo mi wejść w taką opowieść. Poza tym rymowany dialog może być zróżnicowany w zależności do sceny, może być lekki lub poważny, bezpośredni lub metaforyczny. Tutaj wszystko jest metaforyczne i sztuczne.

Benek chciał się zabić, ale jak spotkał Lenkę, to wszystkie jego samobójcze myśli zniknęły. Spoko, wierzę w to. Zastanawiam się tylko, co ona widzi w apatycznym gościu przekonanym, że przegrał życie? Czy to ją właśnie w nim pociąga, że on też jest blisko śmierci? Byłoby to bardzo fajne, ale nie zostało nazwane i opowiedziane.

Chodzą, jeżdżą, kochają się i nagle jakaś dziewczyna siedzi między nimi w samochodzie i śpiewa. Film staje się teledyskiem, obrazy przestają być opowieścią, stają się ilustracją muzyki, która w dosłowny sposób ilustruje emocje bohaterów. Oczywiście zawsze jest lepiej wprowadzać takie akcje na początku filmu, bo jeśli dzieją się w jednej trzeciej, to widz jest bezbronny i nic nie rozumie. Poza tym zatrzymanie historii i puszczenie widzowi teledysku powoduje po pierwsze, że widz przez pewien czas nie jest w historii, a po drugie, że jak do niej wraca, to musi jeszcze raz w nią wchodzić. Można próbować argumentować, że skoro to te same emocje, to widz wcale nie musi wchodzić w tę historię, że cały czas w niej jest. Nie wierzę w to, wokaliści niewidzialni dla bohaterów są tak inwazyjni w formę opowiadania, że nie ma możliwości, by widz widząc to nie zdystansował się do opowieści. Można też próbować argumentować, że te teledyskowe fragmenty to przecież część opowieści, ale jednak nie można, bo na poziomie fabularnym występy wokalistów nie znaczą nic, dla naszych bohaterów też nic nie znaczą, bo oni ich nie widzą. Sekwencje z wokalistami tylko ilustrują widzowi emocje bohaterów.

Szczególnie niefortunne wydaje mi się połączenie zabaw słownych z wokalistami na ekranie. Poetyckie dialogi odzierają mi tę historię z emocji, a duchy śpiewaków bardzo nachalnie mi te emocje wywołują. Kontrast jest bardzo duży, przez co teledyski wydają się jeszcze bardziej nie pasować do tego filmu, wydają się kiczowate i intencjonalne.

Cały film jest z perspektywy Benka i Leny, ale są pojedyncze sceny z perspektywy postaci-figur, na przykład lekarka w windzie, albo ksiądz, który zdejmuje koronę drewnianemu Jezusowi. Z punktu widzenia tych postaci my jesteśmy przy nich z kamerą po nic. Autor używa ich intencjonalnie, są dla niego figurami potrzebnymi do zbudowania emocji w związku z Benkiem i Lenką.

Na ich ślubie było kilkadziesiąt osób. Gdzie one są? Dlaczego ani Benek ani Lenka nie mają przyjaciół? Nie spędzają z nimi czasu, nikt ich nie odwiedza, nikomu się nie zwierzają. Benek ma brata księdza, Lenka nie ma nikogo. Nie wierzę w to. Oczywiście łatwiej przedstawić tak okrojony świat, ale to nie jest prawdziwy świat.

Dlaczego nie ma w filmie momentu decyzji, kiedy ona jednak chce leczenia? To jej największa zmiana, dzięki dziecku i napotkanemu w garażu Benkowi ona chce walczyć. Chce zrobić coś, czego nie chciała zrobić wcześniej. Przeszła wielką przemianę, ale my nie oglądamy kulminacji tej drogi, nie widzimy momentu zwycięstwa chęci życia nad chęcią śmierci. To by było bardzo wzruszające.

Straciła piersi. Rozumiem, że to dla kobiety wielki dramat. Ale jak patrzę na nią zdystansowany przez dialogi, to myślę sobie, czy ona trochę nie przesadza? Przecież to tylko piersi. Przed chwilą nie chciała w ogóle żyć, a teraz żyje, ma męża, dziecko i nagle brak piersi jest takim problemem, że ona popada w depresję. Jak umierała na raka, to nie miała takiej depresji jak teraz, kiedy żyje i ma kochającą rodzinę. Od razu mi się zbiera na złośliwości typu: czy razem z piersiami wycięli jej mózg? Nie rozumiem tej postaci, nie współczuję jej.

Współczułbym jej, gdyby ona miała z Benkiem mieć seks, zdjęłaby koszulkę i on by pierwszy raz (tak jak my) zobaczył ją bez piersi i by mu się odechciało tego seksu. Nie wiedziałby co zrobić i by wyszedł. A ona by została sama z poczuciem, że coś bezpowrotnie straciła. I ze strachem, że może stracić jeszcze więcej, że może stracić jego. Wtedy bym zrozumiał jej depresję. Wtedy brak piersi oznaczałby możliwość utraty ukochanej rodziny, którą dopiero zyskała.

Nagle Lena mówi wprost do widza. Nie wiem co to znaczy, czy to wciąż opowieść, czy to przerwa w opowieści? Co to znaczy dla tej postaci? Czy ona wie, że jest obserwowana? A może na chwilę przestaje być Leną, zostaje opętana przez autora, który jej ustami zwraca się do widza?

Mija kilka lat. To jest bardzo dużo, za dużo. Ja nic nie wiem, jestem totalnie zagubiony. O czym to jest film teraz? Skoro ona wciąż żyje, to znaczy że wygrała z rakiem. Może o tym, że jest nieszczęśliwa w związku i życie w depresji to nie życie? Dlaczego oni są wciąż parą? Czy przez te kilka lat było jeszcze między nimi tak, jak na początku? Czy on miał jakieś kochanki w międzyczasie? Czy z kimkolwiek rozmawiali o swoich problemach, czy mają jakichś przyjaciół? Jak zmieniło ich dziecko, czy się zbliżyli do siebie, czy przeciwnie? Nic nie wiem, to są obcy mi ludzie. Nie mam żadnych emocji dla nich. Dopiero muszę ich od nowa poznawać, uczyć się ich historii i ich relacji, żeby jakkolwiek przejąć się ich losem.

Dziecko. Przecież to jest bardzo poważna sprawa. To jest trzeci człowiek między nimi. Nie widzę tego w ich relacji. Dziecko jest dla nich tylko elementem do przenoszenia i karmienia. Nie mam poczucia, że oni się z nim liczą, że ono ich jakoś zmieniło, że jest dla niego lub dla niej motywacją do czegoś, że czują się przed nim zobowiązani. Widzę tu niewykorzystany potencjał.

Kłótnia na ulicy. Benek mówi, że nie ma już pieniędzy na eksperymentalne leczenie i nie chce sprzedać samochodu. Co za skandal. Co za głupi chuj. Ona umiera na raka, a on nie sprzeda samochodu, żeby dać jej kolejną szansę? Nie walczy o nią za wszelką cenę? Nawet jak jej już nie kocha, to przecież to jest matka jego dziecka. Czy on jest totalnym idiotą? Powinien zadłużyć się u wszystkich znajomych i po nocach fotoszopować zdjęcia weselne, jeśli dzięki temu jego dziecko miałoby matkę jeszcze chociaż kilka tygodni. Ten jego egoizm i brak odpowiedzialności bardzo mnie zirytowały i znów zacząłem jej współczuć. W tym momencie miałem poczucie, że zmarnowała przy nim swoje najlepsze lata.

Ksiądz też mnie zirytował, najpierw krzyczy o dojrzałości, a po chwili zdejmuje drewnianemu Jezusowi koronę z drewna i prosi, żeby teraz Jezus ulżył Benkowi. Co to ma być, transakcja wiązana? I dlaczego Jezus ma ulżyć Benkowi, skoro jego żona umiera? Dlaczego nie prosi Jezusa, żeby nie umarła?

Po kłótni chwilę żyli bez siebie i ona w końcu do niego poszła. Dlaczego? Co się zmieniło? Kocha go, no dobrze, ale co to znaczy w tym kontekście? Czy boi się samotności? Co ją pcha w ramiona mężczyzny, który nie walczy o nią za wszelką cenę?

O czym to jest film? Pierwsza połowa o wielkiej miłości, która spada z nieba i może dawać życie. Druga połowa o śmierci tej miłości, o jej słabości, o rozstaniu. Ale o czym jest cały film? Nie wiem. Mógłby być o tym, że życie jest bardzo kruche i że trzeba łapać jak najwięcej chwil. Gdyby związek Benka i Leny nie rozpadał się przez całą drugą połowę, to mogliby być parą, która czasem się kłóci, ale zawsze trzyma się razem i walczy o każdą wspólną chwilę. To mógłby być film o tym, że miłość to najpiękniejsze, co nas może spotkać w życiu i nie ważne ile trwa i jaki jest jej koszt. Każda chwila miłości jest bezcenna.

Bardzo podobają mi się sceny, jak ona jedzie na szpitalnym łóżku, a on ją trzyma. Nie mówią do siebie swoimi ripostami, on ją tylko łapie za piersi, gdy jedzie na mastektomię i za brzuch, gdy jedzie rodzić. To jest bardzo mocne. Mialem nadzieję, że będzie trzeci taki obrazek, jak na końcu ona jedzie na łożku i on ją łapie za głowę. Nic już jej nie wytną, to jest koniec. Wiele razem przeszli, ale teraz czas na pożegnanie. Wtedy bym się rozpłakał.


Jeśli ta analiza czegoś Cię nauczyła, rozważ wsparcie 5 zł:

Wspieraj Autora na Patronite
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Zapraszam też do przeczytania innych analiz:


OBCE NIEBO

Ta opowieść jest przewidywalną i intencjonalną ilustracją procesu, pozbawioną zaskoczeń rekonstrukcją zdarzeń. Nie wierzę w tych ludzi, ich motywacje i decyzje.

PANIE DULSKIE

Komedia bez humoru, kryminał bez zagadki, dramat bez konfliktu. Autor scenariusza inspirowanego tekstem Gabrieli Zapolskiej poszedł w trzy strony i w efekcie nie doszedł nigdzie.

POWRÓT DO LISTY ANALIZ



OBSERWUJ
InstagramFacebook

O MNIE


Artur Wyrzykowski - analityk opowieści. Prowadzę prace scenariuszowe filmów i seriali: od streszczenia ustawiającego konstrukcję opowieści do tekstu gotowego do produkcji. Analizuję scenariusze, gdy producenci nie wiedzą, co dalej, albo gdy trzeba skrócić scenariusz i dopasować go do budżetu. Konsultuję wersje montażowe.

Wkrótce będę robić debiut "To się nie dzieje", który piszę, reżyseruję i produkuję. Ale zdjęcia za troszkę, więc mam jeszcze czas na analizy. Zapraszam: artur@nieskonczone.pl

Na tym poczytnym blogu analizuję polskie filmy i staram się udowodnić, że ich scenariusze są nieskończone. Jeśli moje analizy są dla Ciebie wartościowe, zachęcam do wsparcia:

Postaw mi kawę na buycoffee.to



DOUCZKI














MOJE FILMY