OSTATNIA RODZINA

Scenariusz: Robert Bolesto

Reżyseria: Jan P. Matuszyński

Mam do tego filmu niezwykle emocjonalny stosunek, ponieważ reżyser Jan P. Matuszyński żyje moim życiem i odnosi sukcesy, które ja bym odnosił, gdyby nie rzeczywistość. Zatem, kipiąc z zazdrości, mam większą niż zwykle motywację, by znaleźć w tym filmie coś, do czego przyłożę ostrze mej scenariuszowej ekierki i powiem: "A-ha"!

Moja motywacja na nic się jednak zdaje, bo mnóstwo jest tu znakomitości wszystkich aspektów dzieła filmowego. Z drugiej strony nie jestem też pierwszym lepszym blogerem, by nie znaleźć czegoś, co czego można się przyczepić.

O czym to jest film? Zaraz wszyscy powiedzą, że o rodzinie. Ale to nic nie znaczy. O rodzinie to można przeczytać wywiad, albo książkę, albo zrobić film dokumentalny, albo taki film jak "Ostatnia rodzina”. Angażujący, emocjonujący, ciekawy, ale nie będący opowieścią. Jest jak film dokumentalny, w którym wszystkie archwia zostały odegrane przez aktorów. Jest portretem. Precyzyjnym, ale obiektywnym. Nie widzę tu nic, co autor chciałby mi powiedzieć. Nie widzę myśli, która ma wynikać z tego znakomitego portretu. Film się kończy, wszyscy umierają i myślę sobie: „No spoko, tylko co z tego?”

Uciekając w świat marzeń przeżywam należne mi życie Jana P. Matuszyńskiego i rozmyślam, co ja bym mógł powiedzieć takim filmem. O czym mogłyby być przygody rodziny Beksińskich? Na przykład o tym, że życia nie można traktować tak, jak autorzy traktują ten znakomity materiał na film: z dystansu. Bo właśnie dystans i brak emocjonalnego zaangażowania zarzucam Zdzisławowi, człowiekowi, który powinien być głową rodziny, a w moim odczuciu doprowadził tę rodzinę do stanu co najmniej dysfunkcji.

Zdzisław jest super, maluje te straszne obrazy, marzy o gwałceniu kobiet i seksie z robotem, nie umie obsłużyć pralki, robi żonie filozoficzne wywody o tym, żeby się pogodziła z cierpieniem w małżeństwie, a syna prosi tylko, żeby się nie zabił, póki matka żyje. Zdzisław ma wyjebane na rodzinę, ma serce z kamienia. Jest sadystycznym obserwatorem domowej burzy i nie ma ochoty rozwiązywać żadnego problemu. I gdy go oglądam, myślę sobie „Zdzisławie, nie idź tą drogą”. Ale kibicuję mu i zależy mi na nim, więc liczę, że w końcu się opamięta. Ludzie wkoło niego umierają, a ja coraz bardziej się denerwuję, czy zdąży się opamiętać. I niestety nie zdąża, do samego końca pozostaje człowiekiem zdystansowanym.

Gdyby chociaż zginął z powodu tego swojego zdystansowania, na przykład proponując temu chłopcu jakąś absurdalną usługę seksualną, co mogłoby być dla chłopca motywacją do zabicia go. Wtedy byłaby to opowieść o człowieku, który nigdy nie przejmował się innymi ludźmi, nie traktował życia poważnie i w końcu poniósł ostateczną karę, życie też jego nie potraktowało poważnie. Ale tutaj nie jego kamienne serce sprowadza na niego zagładę, tylko przypadek. Ręka scenarzysty. I nie obchodzi mnie, jak było naprawdę, bo jakbym chciał wiedzieć, jak było naprawdę, to bym przeczytał książkę. Oglądam film po to, żeby wyjść z kina szlachetniejszy.

Zatem w świecie, w którym to ja jestem nadzieją polskiego kina, opowiedziałbym historię człowieka, który dopiero tracąc wszystkich i będąc sam, rozumie jak bardzo kochał i potrzebował tych ludzi. Jak źle przeżył życie z nimi, ile czasu bezpowrotnie zmarnował. I opowiada to wszystko Dmochowskiemu zamiast swoich fantazji seksualnych. Cały film to jego spojrzenie na własną rodzinę z dystansu, jego spowiedź po dwudziestu latach. I wtedy, kiedy już to zrozumiał, kiedy widzimy, że jest odmieniony i kocha życie jak nigdy, to do drzwi puka śmierć. On walczy, szamocze się, uderza napastnika. Walczy, jak nigdy jeszcze nie walczył i my w tej walce widzimy ostateczne potwierdzenie jego zaangażowania i miłości do życia. Opowiedziałbym o człowieku, który zbyt późno zrozumiał, jak ważne jest życie i ludzie wokół niego.

Poza tym kilka małych spraw, zanim wrócę do smutnego życia blogera poczytnego na osiemset lajków:

Tomek jest wariatem. To nie jest ekscentryczność, wrażliwość, czy nadpobudliwość. On się zachowuje, jakby wyszedł na przepustkę ze szpitala psychiatrycznego. Może w latach osiemdziesiątych tak zachowywała się dojrzewająca młodzież, ale kiedy patrzę, jak demoluje kuchnię, to widzę postać, nad którą należy się z troską pochylić i leczyć. Ponieważ myślę, że jest wariatem, to nie przejmuję się jego problemami, bo wiem, że wynikają z choroby i on sam nigdy ich nie rozwiąże. Czyli mówiąc wprost: Ogrodnik gra za mocno!

Wiele jest w tym filmie scen wspaniałych, które wiele mi obiecują, ale po cięciu mija kilka miesięcy i zostaję rozczarowany. Chcę widzieć więcej, albo chociaż chcę wiedzieć, co było dalej. Najbardziej wzrusza mnie scena, jak Zosia uczy Zdzisława używać pralki. Chcę zobaczyć Zdzisława, który robi to pierwszy raz, gdy jej nie ma. Najlepiej zaraz po pogrzebie, bo zabrudził koszulę musztardą. Chcę widzieć jego łzy, albo przeciwnie, jego totalny brak refleksji. Albo scena, jak Tomek przychodzi do mamy i mówi, że jego kochanka siedzi trzy dni w łazience i nie chce wyjść, więc Zosia idzie załatwić sprawę. Trzy dni! Co za niesamowitość. Nawet jeśli Tomek jako wariat myli dni z godzinami, to i tak chcę zobaczyć Zosię, która przez drzwi namawia kochankę syna, by wyszła z łazienki i pogodziła się z jej syneczkiem. I chcę zobaczyć, co dzieje się z rodziną, a szczególnie ze Zdzisławem, po wielkich dramatach, jak próba samobójcza syna, śmierć jego matki, katastrofa lotnicza syna. Co oni myślą o tych sprawach, jak to wpływa na ich życie?

O co chodzi z tym tytułem? Wiem, że fajnie brzmi, ale o co chodzi? Oni nie są ostatnią rodziną, tylko ostatnimi w tej rodzinie, bo wszyscy umierają. Są jedną z setek rodzin, które przybywają na to osiedle i gdy oni umierają, setki rodzin żyją dalej z podobnymi problemami. Nic nie umarło z nimi, prócz nich samych. Nic się nie skończyło. To nie jest ostatnia rodzina.

Na koniec zachęcam wszystkich do obejrzenia tego filmu, bo jest bardzo ciekawy i bardzo dobrze zrealizowany. Pozdrawiam Janka (płakałem, jak odbierałeś nagrodę) i Roberta, który jest najczęściej analizowanym przeze mnie autorem, ponieważ co roku jego scenariusz jest realizowany (całe morze łez zazdrości).


Jeśli ta analiza czegoś Cię nauczyła, rozważ wsparcie 5 zł:

Wspieraj Autora na Patronite
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Zapraszam też do przeczytania innych analiz:


WOŁYŃ

Cieszę się, że ten film powstał i wszyscy powinni go zobaczyć. Jednak pomówmy trochę o bohaterce, jej przebiegu w opowieści i napięciu, jakie powinno z tego wynikać.

SŁUGI BOŻE

Mamy fajnych bohaterów, tajemnicze samobójstwa i tortury nagich kobiet. Ale niestety jesteśmy w Polsce, gdzie słowo „logika” jest największym wrogiem każdego filmowca-artysty.

POWRÓT DO LISTY ANALIZ



OBSERWUJ
InstagramFacebook

O MNIE


Artur Wyrzykowski - analityk opowieści. Prowadzę prace scenariuszowe filmów i seriali: od streszczenia ustawiającego konstrukcję opowieści do tekstu gotowego do produkcji. Analizuję scenariusze, gdy producenci nie wiedzą, co dalej, albo gdy trzeba skrócić scenariusz i dopasować go do budżetu. Konsultuję wersje montażowe.

Wkrótce będę robić debiut "To się nie dzieje", który piszę, reżyseruję i produkuję. Ale zdjęcia za troszkę, więc mam jeszcze czas na analizy. Zapraszam: artur@nieskonczone.pl

Na tym poczytnym blogu analizuję polskie filmy i staram się udowodnić, że ich scenariusze są nieskończone. Jeśli moje analizy są dla Ciebie wartościowe, zachęcam do wsparcia:

Postaw mi kawę na buycoffee.to



DOUCZKI














MOJE FILMY